W styczniu odbyła się pierwsza gala WOTORE. Jak byś ją ocenił?
Bardzo pozytywnie. Do końca nie byliśmy pewni, czy wszystko co zaplanowaliśmy, sprawdzi się w praktyce, ale kilka tygodni po gali mogę już powiedzieć, że ustrzegliśmy się poważniejszych błędów. Było to coś nowego w skali kraju. Nikt wcześniej nie organizował w Polsce legalnych walk na gołe pięści. Efekt końcowy zadowolił nie tylko nas, ale co najważniejsze widzów, o czym świadczyły ich reakcje. Oczywiście zawsze znajdą się osoby niezadowolone, chociaż z naszych obserwacji wynika, że nie było ich zbyt wiele. Mamy plan, który chcemy realizować, ale słuchamy też publiczności, dlatego jesteśmy otwarci na zmiany. Większość niedociągnięć sami dostrzegliśmy i stwierdziliśmy, że musimy dokonać delikatnych korekt, ale kilka pomysłów podsunęły nam też osoby z zewnątrz.
Jednym z elementów najczęściej krytykowanych była zasada tryumfu poprzez dwukrotne wyrzucenie przeciwnika z ringu. To zostało zmienione jeszcze w trakcie pierwszej gali.
Zamysł był taki, żeby zachęcić do udziału w turnieju, osoby uprawiające wszystkie sporty walki. Tak samo myśleli zresztą twórcy MMA, kiedy organizowali swoje pierwsze gale. Spotkałem się z zarzutem, że pojedynki WOTORE wyglądały trochę tak, jakby toczyły się podczas turnieju sumo. Zależało nam na tym, że zachęcić do udziału również osoby trenujące na co dzień tę dyscyplinę, bo dla nich otwarta arena jest środowiskiem naturalnym, ale nie spodziewaliśmy się takiego obrotu spraw. Zawodnicy, podobnie jak organizatorzy, przeważnie nie brali pod uwagę tego, że przeciwnik może oprzeć swoją taktykę na wypchnięciach, ponieważ arena miała 9 metrów, co wydawało im się sporym obszarem. Walki zweryfikowały to wyobrażenie. Tak jak mówisz, to był nasz błąd, który staraliśmy się naprawić jeszcze podczas pierwszej gali. Widzowie przyszli oglądać walki na gołe pięści, więc z założenia miało być krwawo i agresywnie. Być może dla niektórych nie było wystarczająco brutalnie, ale według mnie pojedynki były ciekawe. Widok samej walcowni zapierał dech w piersiach. Zawodnicy wychodząc do ringu, czuli dużą adrenalinę, o czym sami nie raz nam mówili. Publiczność też była pod dużym wrażeniem.
Surowe ściany, postindustrialny klimat... to wszystko doskonale pasuje do takiego przedsięwzięcia. Kolejne gale zamierzacie organizować w tym samym miejscu, czyli w katowickiej „Walcowni"?
Na pewno chcemy pójść dalej w tym samym kierunku. Jesteśmy na etapie rozmów w sprawie wynajęcia „Walcowni” na kolejną galę, ale otwieramy się też na inne, podobne lokalizacje. Mamy nadzieję, że wkrótce dojdziemy do porozumień.
Chorzów jest brany pod uwagę?
Tak, chociaż nie w kontekście najbliższej gali. Myśleliśmy nad Hutą Kościuszko, ale jeszcze nie wiemy, czy zorganizowanie gali w takim miejscu byłoby realne. Nie odbyliśmy żadnych rozmów w tej sprawie z władzami miasta. Ponadto budynek, w którym miałoby się odbyć takie wydarzenie, musi spełniać szereg wymogów, o których musimy pamiętać wybierając miejsce organizacji gali. Zastanawialiśmy się też nad „Kapeluszem” w Parku Śląskim. Na pewno dokładnie przeanalizujemy obydwie te lokalizacje.
Kwestię wypchnięć już omówiliśmy. Jakich zmian możemy się jeszcze spodziewać?
Wygląd ringu pozostanie niemalże taki sam. Będzie to okrągła arena, bez klatek czy siatek, ale będzie przypominać... patelnię, której brzegi zostaną zakrzywione pod kątem około 35 stopni. Oczywiście wprowadzenie takiej zmiany także jest związane z problemem wypchnięć, napotkanym podczas pierwszej gali. Brzeg areny będzie wysoki na około pół metra. Zawodnicy, którzy na nim staną, nie będą mogli z premedytacją z niego wypaść lub udawać, że robią to niechcący. Na powrót do ringu będą mieć 15 sekund – to powinno wystarczyć, żeby dojść nieco do siebie. By go opuścić, trzeba będzie zrobić przeskok, co w oczach publiczności nie będzie mile widziane. Uczestnicząc w takim turnieju mamy być traktowani jak gladiatorzy, a unikając walki możemy zostać wyśmiani. Kwestia areny to najistotniejsza zmiana. Nie zamierzamy wykreślać zasady o braku podziału na kategorie wagowe.
Tak jak sam wspomniałeś, widzowie, którzy przychodzą oglądać WOTORE oczekują, że będzie krwawo - nic w tym dziwnego, w końcu to walki na gołe pięści. Przed chwilą powiedziałeś też, że zawodnicy podczas gali są traktowani jak gladiatorzy. Słysząc coś takiego rodzi się w pytanie: czy to nie jest już przekroczenie pewnej granicy? Czy takie walki nie są zbyt brutalne?
Według mnie nie. Gdybyśmy porównali WOTORE i boks na gołe pięści, to brutalniejszy będzie bez wątpienia boks. W tej dyscyplinie musimy cały czas uderzać, punktować, przez co zawodnicy po walce mogą wyglądać źle. Zasady stosowane podczas naszych walk, są właściwie kopią reguł panujących w MMA. Uczestnicy stosują więcej technik, więc wychodzą z ringu mniej poobijani. Pytasz mnie czy to nie jest zbyt brutalne? Ludzie domagają się tego, żeby było krwawo, chcą zobaczyć to z bliska. W naszych materiałach promocyjnych podkreślamy, że powracamy do korzeni, surowości, bo sporty walki z niej się wywodzą, dawniej walczono przecież bez rękawic. To jest nasza konwencja, której nie zmienimy.
Nie boicie się – mimo wszystko – że coś może wymknąć się spod kontroli?
Nad bezpieczeństwem podczas gali czuwają lekarze, cutmani i oczywiście sędziowie. Zawodnikom przedstawiane są reguły, których są zobowiązani przestrzegać. Jak dobrze wiesz, walki WOTORE nie polegają na tym, że do ringu wychodzi dwóch facetów, którzy robią co chcą i nikt nad nimi nie czuwa. Porównałem ich do gladiatorów, ale nie należy tego traktować dosłownie. Nie organizujemy walk na śmierć i życie. Nikt nie pokazuje kciuka w górę lub w dół. Nikt nie chce też dopuścić do tego, żeby komuś stała się poważna krzywda. W razie potrzeby pojedynek może zostać przerwany.
Uczestnicy mogą wyglądać po naszych walkach źle, to nie ulega wątpliwości, ale skoro już o tym mówimy, to chciałbym zwrócić uwagę na interesującą rzecz, o której już kilkukrotnie czytałem. Według badań, rękawica bokserska jest dla zawodnika bardziej niebezpieczna niż goła pięść. W rękawicy jesteśmy w stanie uderzać mocniej, bo nie uszkodzimy sobie palców. Ona chroni twarz z zewnątrz, ale w głowie sieje spustoszenie, prowadząc niejednokrotnie do trwałych uszkodzeń mózgu. Podsumowując: goła pięść wyrządza uszkodzenia miejscowo. Po walce zawodnik może mieć rozcięty łuk brwiowy, poleci mu krew z nosa, ale nic poważniejszego mu nie grozi.
Nawet jeśli to prawda, to nie ulega wątpliwości, że nie każdy nadaje się do takich walk. Jak wygląda proces selekcji?
Pierwsza gala przetarła nam szlaki. Teraz zgłaszający wiedzą już dokładnie na co się piszą, a nasze kryteria stały się bardziej precyzyjne. Jak wygląda ten proces? Każdy kandydat musi napisać parę zdań o sobie i nadesłać kilka nagrań z walk i treningów. Każde zgłoszenie analizujemy i decydujemy jacy zawodnicy nadają się do WOTORE. Selekcja jest podzielona na kilka etapów. Jeśli potrzebujemy dodatkowych informacji, kontaktujemy się z kandydatami. Na końcu zostają już najlepsi z najlepszych. Nie chcemy, żeby na ring trafiły przypadkowe osoby. Jeśli ktoś pisze w zgłoszeniu „Chcę walczyć, bo wygram ten turniej”, to dla mnie osobiście, jest to za mało. Zwracali się też do nas 17-latkowie, którzy mają sporo innych opcji na sprawdzenie się, nie muszą od razu rzucać się na tak głęboką wodę. Podczas pierwszej gali nie było znanych nazwisk, ale to nie było konieczne. Zawodnicy słabo rozpoznawalni wcale nie muszą być gorsi od tych, którzy już wyrobili sobie pozycję i renomę.
Jakie odpowiedzi padają najczęściej, kiedy pytacie kandydatów o ich motywacje?
Adrenalina, potrzeba sprawdzenia się, chęć rywalizacji, udowodnienia czegoś sobie lub innym. Niektórym w MMA czegoś brakowało, to było dla nich zbyt mało, więc postanowili spróbować walk na gołe pięści, w taki sposób do nas trafili. Byli też tacy, którzy chcieli być pierwsi. Przed nami nikt tego jeszcze nie zrobił – mam tu na myśli oczywiście Polskę.
Bez wątpienia wypełniliście pewną niszę.
To prawda, ale nie odkrywamy koła na nowo. Zawodnicy już dawno sami zaczęli o tym mówić, a my wykazaliśmy się refleksem, byliśmy pierwsi. Osiągnęliśmy pewien sukces, ale nie zachłysnęliśmy się nim, od razu zaczęliśmy pracować nad organizacją kolejnego turnieju. Wyciągamy wnioski i chcemy się rozwijać, stawać się coraz lepsi, z gali na galę.
Poziom sportowy będzie rosnąć?
Myślę, że tak, chociaż już podczas pierwszej gali był on wysoki. Ciężko jest zorganizować turniej, w trakcie którego każda walka będzie widowiskowa, na wysokim poziomie, niezależnie od tego, jaka organizacja by go przygotowała.
Jakieś walki szczególnie ci się spodobały?
Pierwszy pojedynek Adriana Smykowskiego stał na wysokim poziomie. Właśnie takich walk oczekiwali kibice. Był to też finał, który był bardzo mocny. Zawodnicy byli już poobijani i zmęczeni po dwóch poprzednich walkach, formuła zawodów jest wyczerpująca, ale mimo to dali z siebie wszystko.
A propos finału. Pojawiały się głosy, że nagroda za wygranie turnieju była za niska. Co o tym sądzisz?
Dla jednego zawodnika 50 tysięcy złotych to mało, dla innego dużo. Trudno to ocenić. Nie chcieliśmy strzelić sobie w kolano. Wiedzieliśmy, że nagrodę tej wysokości będziemy w stanie wypłacić, więc na taką się zdecydowaliśmy. Nie oszczędzaliśmy na samym wydarzeniu, chcieliśmy, żeby wszystko stało na wysokim poziomie, nie tylko pod kątem sportowym, ale też produkcyjnym. Odzew był pozytywny, zarówno ze strony kibiców oglądających nas na żywo, jak i przez internet, co potwierdza, że udało nam się osiągnąć cel.
Spotkały was jakieś nieoczekiwane problemy?
Byliśmy, i nadal jesteśmy, lustrowani od A do Z. Nie mamy o to pretensji, bo każdy kto porwałby się na takie przedsięwzięcie, musiałby przez to przejść, ale nie będę ukrywać, że jest to uciążliwe. Zwłaszcza, że pierwszą galę przygotowywaliśmy przez kilka miesięcy, a większość instytucji zaczęło się do nas zgłaszać na ostatni moment. Nie mamy sobie nic do zarzucenia, jesteśmy transparentni, niczego nie ukrywamy, a wszelkie dokumenty, jakie przedstawiamy, są klarowne. Nie zamierzamy się zatrzymać, kolejna gala na pewno się odbędzie. Chyba, że zatrzyma nas koronawirus.
Pytając o problemy, miałem też na myśli przede wszystkim jednego z zawodników, który tuż przed walką został zatrzymany przez policję.
Rzeczywiście, tak się stało. Prowadząc selekcję nie wnikaliśmy w życie prywatne uczestników. To było dla nas zaskakujące, ale mieliśmy zawodników rezerwowych, a jeden z nich wskoczył w jego miejsce i wypełnił lukę.
Kiedy możemy się spodziewać następnej gali?
Już niebawem, prawdopodobnie w maju. Tak jak wspomniałem, chcemy, żeby kolejne gale miały podobny klimat do pierwszej, więc pozostaniemy przy lokalizacjach postindustrialnych. Ostateczne decyzje jeszcze nie zapadły, więc nie mogę podać dokładnego miejsca.
Z tego co mówiłeś wcześniej wynikało, że prawdopodobnie będą to ponownie Katowice.
Analizowaliśmy lokalizacje na całym Śląsku. Minimalizujemy koszty, więc jak na razie ograniczamy się tylko do naszego regionu. Przez moment zastanawialiśmy się nad Warszawą, ale w tej chwili nie jesteśmy na to gotowi. Szczegóły potwierdzimy już wkrótce, ale to prawdopodobne, że druga gala również odbędzie się w „Walcowni”.
Skoro już się spotkaliśmy, to nie mógłbym nie spytać o Spartana Chorzów. Wasza sala treningowa wygląda aktualnie jak prawdziwe pobojowisko.
To prawda. To dlatego, że jesteśmy na etapie remontu. Prace ruszyły kilka tygodni temu i mają potrwać trzy miesiące. Jak na razie modernizowana jest tylko sala gimnastyczna, ale dyrektor szkoły, do której ona należy, wyraża chęć współpracy, więc jest spora szansa na to, że doczekamy się również remontu szatni i sanitariatów. Rozpoczęcie remontu było możliwe dzięki wywalczeniu środków z budżetu obywatelskiego, w wysokości około 350 tysięcy złotych. Koszt modernizacji całego obiektu oszacowano natomiast na blisko milion złotych, więc jest jeszcze sporo do zrobienia.
Jest szansa, że podczas kolejnych gal WOTORE, zobaczymy jakichś zawodników z Chorzowa?
Rozmawiałem kilkukrotnie z chłopakami na ten temat, pół żartem pół serio, ale widziałem, że żaden z nich nie byłby tym zainteresowany. Mamy jeszcze grupę młodych, zdolnych, którzy uczestniczą w amatorskich zawodach i osiągają spore sukcesy, co dobrze wróży na przyszłość. Na ten moment nic na to nie wskazuje, ale nigdy nie wiadomo, co przyniesiosą kolejne lata.
Rozmawiał Tomasz Breguła










Napisz komentarz
Komentarze