Przywrócenie ośmioletniej szkoły podstawowej, likwidacja gimnazjów, powołanie szkół branżowych w miejsce zawodowych, a także wydłużenie liceum ogólnokształcącego do czterech i technikum do pięciu lat – to główne założenia reformy edukacji, która stała się solą w oku samorządów z całego kraju. Jak przekonywała w 2016 r. minister edukacji Anna Zalewska, reforma miała być „niemal bezkosztowa”, a wszystkie wydatki powinny zostać pokryte z subwencji oświatowej, wynoszącej w 2017 r. niespełna 42 mln zł. Tak się jednak nie stało.
W jaki sposób rząd planował sfinansować wprowadzenie reformy i co kryje się pod słowami minister Anny Zalewskiej? W związku z podwyższeniem wieku szkolnego kwota części oświatowej subwencji ogólnej została zmniejszona o kwotę ponad 1,4 mld zł. To właśnie te środki miały zapewnić „niemal bezkosztowe” przeprowadzenie reformy. Potwierdziły się jednak obawy przeciwników wprowadzenia zmian proponowanych przez rząd Prawa i Sprawiedliwości. Subwencja przekazywana samorządom zaspokaja jedynie część potrzeb związanych z dostosowaniem się do narzuconych zmian.
Wg wyliczeń poznańskich urzędników, władze tego miasta wydały na wdrożenie reformy edukacji 16 mln zł. Jeszcze więcej, bo aż 18 mln zł, przeznaczono na ten cel w Szczecinie. Najwięcej kosztowała reforma w Warszawie, gdzie wyłożono ponad 52 mln zł. Dopłacać musiały także samorządy Gdańska (8 mln zł), Łodzi (6,9 mln zł) czy Krakowa (6,6 mln zł). Na początku roku do Ministerstwa Edukacji Narodowej wpłynęło łącznie ponad tysiąc wniosków o zwrot kosztów poniesionych z tego tytułu. Jak poinformowali nas przedstawiciele chorzowskich władz, oni również wystosują wkrótce taki wniosek.
- Reforma edukacji miała nas nic nie kosztować, a jednak kosztuje. I to słono. Według naszych wyliczeń do tej pory przeznaczyliśmy na ten cel ponad 2 mln zł. To spore obciążenie dla naszego budżetu. Na pewno postaramy się odzyskać te pieniądze – mówi Wiesław Ciężkowski, zastępca prezydenta miasta ds. społecznych.
Co dokładnie złożyło się na tę kwotę? To przygotowanie dodatkowych miejsc w przedszkolach, co kosztowało ok. 1 mln 200 tys. zł, remonty i doposażenia sal (ponad 1 mln zł), odprawy emerytalne i zwolnienia (ok. 164 tys zł), a także opłacenie godzin nauczycieli realizujących zajęcia z pomocy psychologiczno-pedagogicznej, co tylko od września do grudnia ub.r., kosztowało miasto ponad 400 tys. zł. To wszystko dało kwotę 2 mln 790 tys. zł, jakie chorzowski samorząd przeznaczył na wprowadzenie reformy w 2017 r. To jednak nie koniec wydatków.
Wg prognozy przygotowanej przez pracowników wydziału edukacji, w 2018 r. kwota ta wzrośnie do ponad 7 mln 600 tys. zł. To koszty funkcjonowania nowych oddziałów w przedszkolach (ok. 2 mln 300 tys. zł), zapewnienie uczniom zajęć pomocy psychologiczno-pedagogicznej (ponad 1 mln 500 tys. zł), a także podwyżki wynagrodzeń dla nauczycieli, które zostały wprowadzone od kwietnia (ponad 3 mln 800 tys. zł).
Władze Chorzowa zapowiadają, że wniosek o zwrot kosztów poniesionych w wyniku konieczności dostosowania się do rządowych zmian, zostanie wysłany do MEN w najbliższym czasie.










Napisz komentarz
Komentarze