LINK do pierwszej części wywiadu
Potem było zejście i wypadek…
Zeszliśmy bardzo szybko do 8400 m n.p.m. Później zaczęliśmy iść drogą, która od samego początku mnie nie przekonywała. Mój szerpa jednak stwierdził, że to jest skrót. W pewnym momencie zobaczyliśmy obóz czwarty, więc się uspokoiłam. Po dłuższej chwili nastąpiła śnieżyca i straciliśmy widoczność. Szliśmy kilka godzin, więc musieliśmy minąć miejsce docelowe. Dodatkowo skończyła się lina poręczowa oraz zorientowałam się, że mój tlen w butli jest na wyczerpaniu. Byłam przez chwilę załamana sytuacją. Nie miałam telefonu satelitarnego, a mój szerpa jako jedyny nie wziął ze sobą krótkofalówki. Opiekun dalej twierdził, że dobrze idziemy, wskazał nawet ręką gdzie znajduje się obóz, za kilka minut zobaczyliśmy go, ale… zupełnie z innej strony! Ruszyliśmy bardzo powoli, bo droga była niezabezpieczona linami. W obozowisku byłam około 17:00. Mimo skrajnego zmęczenia chciałam iść dalej, żeby nie przebywać na takiej wysokości. W międzyczasie ktoś ukradł mi śpiwór i matę. Przeszukałam obóz i okazało się, że moją własność przywłaszczyli sobie jacyś szerpowie, to u nich na porządku dziennym, bo nie mają w zwyczaju zabierać ze sobą takiego sprzętu na tę wysokość. Odzyskałam rzeczy i zadecydowałam, że schodzimy na dół. Strasznie bolała mnie szyja, ze względu na butlę z tlenem i maskę, która ciągnęła mi głowę w dół od ponad 20 godzin.. Powiedziałam szerpie, żeby zabrał ode mnie butlę, nie zgodził się, więc odpowiedziałam, że ją wyrzucę. Byłam tak wycieńczona, że kiedy stawałam, by odpocząć, prawie zasypiałam. Na dodatek w takim stanie pokonywałam bardzo stromą, wąską, zasypaną świeżym śniegiem półkę skalną. Stwierdziłam, że sama sobie zagrażam i nie jestem w stanie zejść do obozu trzeciego idąc już od ponad 27 godzin. Na szczęście byliśmy blisko od obozu czwartego do Lhotse. Tam nasza agencja miała dwa namioty. Przyjęto mnie, dostałam coś do jedzenia i zasnęłam. Następnego dnia obudziliśmy się z moim szerpą całkowicie bez siły, on dostał ślepoty śnieżnej, lider podał mu krople, mi natomiast bardzo puchły oczy i także poprosiłam o lekarstwo. Po jego wzięciu, straciłam wzrok, oczy mnie tak piekły, że przez parę godzin nie mogłam ich otworzyć. O 14:00 wyszliśmy z namiotu, nie miałam kompletnie siły, to też efekt schodzenia bez tlenu. Udaliśmy się do obozu trzeciego, a następnie wyruszyliśmy w podróż do drugiego. Na trasie znajdowała się stroma ściana, z której zjeżdża się na linie. Na końcu zjazdu, spadający z góry kamień uderzył mnie z wielką siłą prosto w udo. Z bólem schodziłam dalej. Kiedy znalazłam się na płaskim terenie, nie potrafiłam nawet stanąć na tę nogę. Powiedziałam szerpie, żeby poszedł po wsparcie do obozu drugiego. W efekcie czekałam sama trzy godziny, na to aż się pojawi. W międzyczasie przechodziły inne osoby i wiele chciało mi pomóc, ale było to niemożliwe. W końcu wrócił szerpa, który oznajmił, że w obozie drugim nie ma nikogo. Powiedziałam mu, że musimy sami wykonać konstrukcję dzięki której będzie mógł mnie zaciągnąć do bazy. Zaproponowałam, że wyciągnę karimatę i zrobimy w niej dziury na linę. W pewnym momencie inny szerpa udzielił nam wsparcia, a potem pojawił się lider techniczny naszej wyprawy i dodatkowe pięć osób, wsadzili mnie w śpiwór i ciągnęli na karimacie. Zostałam przetransportowana do obozu drugiego.
Co to był za uraz? Na jak długo musiałaś zrobić sobie przerwę?
Kontuzja nie okazała się poważna, już drugiego dnia umiałam delikatnie chodzić. Nie było to złamanie, miałam po prostu zmiażdżony mięsień. Noga w kilka dni się zregenerowała.
Zainwestowałaś w wyprawę dużo środków, zaufałaś swojej agencji, a jednak nie można powiedzieć, że wszystko było zorganizowane przez nich profesjonalnie, mam na myśli przede wszystkim szerpę. Masza zamiar coś z tym zrobić? W końcu chodziło tu o twoje życie.
Szerpa zawiódł. Miałam jednak na początku innego opiekuna, bardzo doświadczonego, z którym doskonale się zgrałam. Jednak w czasie wędrówki na szczyt odmroził sobie palec, więc w ostatniej chwili został zamieniony. Została ściągnięta osoba z dołu, która nie miała nawet odpowiedniej aklimatyzacji. Cud, że ten człowiek wszedł w ogóle na szczyt. Przy całej jego nieporadności i niewiedzy starał mi się pomagać. Rozmawiałam o wszystkim z właścicielem agencji. Wynegocjowałam też zadośćuczynienie. Ważne, że dostałam profesjonalne wsparcie podczas wypadku, gdybym szła bez agencji, to nie wiem co by się stało. Dlatego „wybaczam” im te niedociągnięcia. Robili pierwszy raz wyprawę na Everest, jako nowa agencja. Ludzie z niej byli doświadczeni, ale każdy z nich wywodził się z innych agencji i pierwszy raz ze sobą współpracowali. Podeszli do całej sytuacji z dużą pokorą.
Mówiłaś, że podczas wyprawy nie miałaś większych problemów ze swoim organizmem, a po drodze spotykałaś osoby, które miały już spore problemy ze świadomością. Ty spędziłaś o wiele dłużej niż miałaś na szczycie, szłaś w pewnym momencie bez tlenu i nie miałaś problemu. To efekt przygotowań?
Ma na to wpływ wiele czynników. Najważniejsza jest kwestia psychiki. Jeżeli negatywnie nastawiasz się do pewnych rzeczy to potem pojawiają się kłopoty. Po drugie trzeba o siebie dbać, w szczególności jeść i pić. Mimo tego, że miałam problem z apetytem, to zmuszałam się do tego żeby coś zjeść, a trwało to czasami wiele godzin! Trzeba dostarczać organizmowi energii. Niektórzy to lekceważą – „nie chcę, to nie jem”. Na takiej wyprawie potrzebna jest duża ilość kalorii, jeżeli to lekceważysz, to można dostać choroby wysokościowej. Kolejną ważną rzeczą jest znajomość własnego organizmu i własnych możliwości. Dzięki temu, że wiele lat biegałam zawodowo i uczucie skrajnego wyczerpania jest mi dobrze znane, znam swoje granice, reakcje organizmu i wiem, kiedy trzeba odpuścić. Przed wyprawą nie trenowałam wiele, a tyle ile czułam, że jest mi potrzebne do wejścia na Everest. Przede wszystkim szłam z nastawieniem, że wejdę na szczyt i bezpiecznie zejdę.
Jesteś chyba mistrzynią motywacji i pozytywnego myślenia. Jak cię słucham, to mam wrażenie, że nic nie jest w stanie cię złamać.
Jeżeli pojawia się jakiś problem to od razu szukam rozwiązań, a nie tracę czas na to żeby się załamywać, czy przeżywać. Problemy są po to, żeby je rozwiązywać. Na takim Evereście nie mogłam się poddać, tylko robić wszystko żeby wejść, niezależnie od sytuacji. Tak jest, kiedy bardzo ci na czymś zależy. Byłam nawet gotowa wchodzić w pewnym momencie bez szerpy, mimo tego, że jest to już nielegalne! Nie zawiodłam sama siebie, byłam dobrze przygotowana i to zaprocentowało.
Ta wyprawa w jakiś sposób na ciebie wpłynęła, czy traktujesz to jako przygodę?
To nie była wyprawa, na której strasznie cierpiałam, albo miałabym dramatyczne przeżycia. Nie było to coś, co wywołałoby ogromnie zmiany w moim charakterze. Myślę, że po prostu dodatkowo mnie to umocniło.
Nie jesteś osobą, która lubi siedzieć w domu i nic nie robić. Jakie plany na przyszłość, coś zdradzisz?
Chciałabym wejść nawet w tym roku na jeszcze jeden ośmiotysięcznik, okazja jest już we wrześniu. Jest to jednak uzależnione od tego, czy znajdę środki na tę wyprawę. Na Everest otrzymałam wsparcie chociażby od firmy Inpost, które bardzo mi pomogło.
Ta wyprawa będzie równie kosztowna?
Zdecydowanie nie. Cały koszt powinien zamknąć się w kwocie 12 tys. dolarów. Oprócz tego pod koniec roku chciałabym wybrać się na Górę Kościuszki w Australii. Nie jest to żadne wyzwanie sportowe, bardziej wycieczka.










Napisz komentarz
Komentarze