Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
sobota, 20 grudnia 2025 00:46
Reklama Baner reklamowy
Reklama

Henryk Grzonka: Mam w uszach tę niesamowitą wrzawę

Stadion Śląski w Chorzowie kojarzy się przede wszystkim z pierwszym w historii polskiego żużla tytułem Indywidualnego Mistrza Świata, zdobytym przez Jerzego Szczakiela w 1973 roku. Jedną z osób, która oglądała te zawody z perspektywy trybun, jest Henryk Grzonka, ceniony dziennikarz i komentator obdarzony niezwykłą wiedzą, a poza tym pasjonat czarnego sportu i kolekcjoner żużlowych pamiątek. Rozmawiamy z nim o szczegółach zawodów sprzed ponad czterech dekad, znajomości z Mistrzem Świata, a także o powrocie żużla do legendarnego Kotła Czarownic.
Henryk Grzonka: Mam w uszach tę niesamowitą wrzawę

Podobno oglądał Pan na żywo wszystkie zawody żużlowe na Stadionie Śląskim. To prawda?

Tylko te najważniejsze. Musimy pamiętać, że przez kilka lat swoje mecze ligowe rozgrywał tam również Śląsk Świętochłowice, który nie miał jeszcze własnego Stadionu na Skałce. W tych wydarzeniach nie brałem udziału, a na pewno nie we wszystkich. Jeżeli mówimy jednak o pozostałych imprezach rangi mistrzowskiej i międzynarodowej to oczywiście nie mogłem ich odpuścić.

Spodziewam się, że finał Mistrzostw Świata z 1973 roku był sporym magnesem.

W 1969 roku, kiedy miałem jedenaście lat, w Rybniku rozgrywano finał Drużynowych Mistrzostw Świata. Pamiętam wspaniały sukces polskiej drużyny, która zajęła pierwsze miejsce. Ja byłem wtedy na żużlu po raz pierwszy i nie ukrywam, że bardzo to przeżywałem. Do dzisiaj pamiętam praktycznie każdy wyścig tego finału i wspaniałą jazdę Edwarda Jancarza, Stanisława Tkocza, Andrzeja Wyglendy, Andrzeja Pogorzelskiego i Henryka Glucklicha. Proszę sobie wyobrazić co się stało. Polska została Mistrzem Świata, a takie rzeczy zdarzały się wtedy dużo rzadziej niż teraz. Nie ukrywam, że polubiłem ten sport. Potem pojechałem na finał Indywidualnych Mistrzostw Świata do Wrocławia w 1970 roku, do dzisiaj mam nawet bilet z tych zawodów, a rok później oglądałem na żywo finał Mistrzostw Świata Par w Rybniku. To był kolejny wielki sukces Polaków, ponieważ Andrzej Wyglenda i Jerzy Szczakiel zdobyli złoto po raz pierwszy w historii i jak się późnej okazało, również ostatni. Miałem w pamięci wszystkie te niesamowite wydarzenia, więc musiałem pojawić się w Chorzowie. To było dla mnie oczywiste. Po raz kolejny mogłem zobaczyć najlepszych zawodników świata w swojej okolicy.

Jak się zdobywało bilety na takie zawody?

Wtedy było tak, że to zakłady pracy rozprowadzały bilety. Można było je kupić z jakąś drobną dopłatą, ale tak naprawdę one nie były wcale takie drogie. Na pewno dało się je załatwić, ale trzeba było trochę się postarać, bo zainteresowanie tego typu imprezami było ogromne. Największą rolę w tym wszystkim odegrał mój tata, bez którego pewnie by się nie udało. Bardzo się cieszyłem. Pamiętam, że to był dla mnie wyjątkowy czas, bo akurat zaczynałem naukę w szkole średniej. Zawody odbywały się w niedzielę 2 września, a następnego dnia było rozpoczęcie roku szkolnego. To jednak nie stanowiło dla mnie żadnego problemu. Chodziłem już wtedy na zawody żużlowe i nie mogłem odpuścić imprezy na Stadionie Śląskim.

Liczył Pan kiedyś ile było tych zawodów przed finałem w Chorzowie?

Trudno mi powiedzieć. O tych najważniejszych już wspomniałem. Siłą rzeczy, najbardziej zapamiętywałem zawsze turnieje finałowe. W międzyczasie na pewno chodziłem na mecze ligowe do Rybnika, bo tam miałem po prostu najbliżej. To były naprawdę dobre czasy, bo mieliśmy w drużynie prawdziwe gwiazdy żużla, takie jak Antoni Woryna, Andrzej Wyglenda czy Stanisław Tkocz. Na nich się wtedy chodziło, nie mówiąc już o tych, którzy przyjeżdżali do nas na zawody. Potem było mi dane poznać ich bliżej i zaprzyjaźnić się z nimi.

Dlaczego zakochał się Pan w żużlu?

Przyciągały mnie wielkie imprezy, wielkie nazwiska i światowy poziom. Żużel to nieprawdopodobne emocje. Wydaje mi się, że mamy tu do czynienia ze stopniowaniem tych emocji. Nawet jeżeli jeden bieg jest słaby, drugi bieg jest słaby, to ten trzeci może człowieka rozgrzać, a następny może być jeszcze lepszy. Kiedy chodziłem na mecze piłkarskie, które również przyszło mi komentować w moim życiu zawodowym, chociaż specjalnie za tym nie przepadałem, to zdarzały się takie spotkania, że człowiek siedział 45 minut i nic się nie działo. Potem było drugie 45 minut i nadal bezbramkowy remis. Czym tu się emocjonować?  Żużel bardzo często przyciągał też całe rodziny na stadiony. To miało charakter pikniku. Zauważyłem to, kiedy zacząłem jeździć po świecie. Najbardziej rozwinęli to chyba Niemcy. Tam zawsze były kiełbaski, piwo, gadżety i konkursy. To było niesamowite widowisko, ale nie ukrywam, że dla mnie najważniejsze są emocje, które potrafiłem znaleźć w żużlu.

Czy finał Mistrzostw Świata z 1973 roku również był emocjonujący?

To był jeden z ciekawszych finałów. Być może uważam tak dlatego, że to był jeden z pierwszych finałów, które oglądałem na żywo, ale moim zdaniem te zawody miały niezwykłą dramaturgię. Na koniec mieliśmy przecież wyścig dodatkowy, który decydował o tytule Mistrza Świata. Traktowaliśmy go jak wielki finał tych zawodów z udziałem dwóch najlepszych zawodników, którzy w rundzie zasadniczej uzbierali po 13 punktów. Emocji na pewno nie zabrakło, ponieważ wszyscy faworyci po kolei odpadali. Także Ivan Mauger, który już przed zawodami był stawiany na pierwszym miejscu, również stracił punkty. Bardzo dobrze wspominam ten turniej. Potem oglądałem wiele jednodniowych finałów, ale myślę, że ten plasuje się w absolutnej czołówce pod względem jakości widowiska.

Jak bardzo tamten żużel różnił się od tego, który możemy oglądać w dzisiejszych czasach?

Myślę, że wszyscy mieli nieco bardziej wyrównane szanse dzięki porównywalnemu sprzętowi. Wtedy nie było jeszcze takiego wyścigu zbrojeń, jaki jest dzisiaj. Myślę, że pod tym względem było dużo lepiej. To co się teraz dzieje prowadzi do wynaturzenia tego sportu. Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, w jakich żyjemy czasach, ale to się źle skończy. Przed laty znacznie bardziej liczył się sport, a sprzęt miał dużo mniejsze znaczenie. Proszę zauważyć, że w 1973 roku Mistrzem Świata został zawodnik, który ani nie jeździł w Anglii, ani nie był zdecydowanym faworytem tych zawodów. W polskich rankingach również byli lepsi od niego, na przykład Zenon Plech, Edward Jancarz czy Paweł Waloszek. Mechanicy przygotowali mu jednak bardzo dobry motocykl. Ta historia została napisana tylko dzięki temu, że mieliśmy jednodniowy finał, którego jestem wielkim zwolennikiem.

Jak zareagował stadion na złoto Jerzego Szczakiela?

Bieg finałowy wszyscy oglądali na stojąco, a wtedy to nie było wcale takie oczywiste. Na stadionie zapanowała niezwykła euforia. Proszę sobie wyobrazić 100 tysięcy ludzi, którzy krzyczą, dopingują i piszczą. Atmosfera była porównywalna do meczu Polska-Anglia, po którym Stadion Śląski otrzymał w angielskiej prasie nazwę Kocioł Czarownic. Anglicy usłyszeli wielki tumult i śpiewanie polskiego hymnu, a ponieważ siedzieliśmy w takiej niecce, to skojarzyli to właśnie z takim kotłem. Na finale z 1973 roku mieliśmy dokładnie to samo. Do dzisiaj mam w uszach tę niesamowitą wrzawę. Naprawdę trudno było tego nie zapamiętać. Moim zdaniem to już jest raczej nie do powtórzenia w dzisiejszych czasach. Kiedy słuchałem hymnu śpiewanego we Wrocławiu podczas Grand Prix, to doszedłem do wniosku, że to już nie jest to samo.

Co Pan czuł, jako 15-letni naoczny świadek, kiedy Jerzy Szczakiel został Mistrzem Świata?

Byłem dumny i bardzo szczęśliwy. Polak wreszcie został Mistrzem Świata. To było niesamowite przeżycie. Trzy lata wcześniej we Wrocławiu Paweł Waloszek przegrał wyścig i zarazem tytuł z Ivanem Maugerem o zaledwie szerokość koła motocykla. Wiedzieliśmy, że Antoni Woryna był pierwszym Polakiem z medalem Mistrzostw Świata, ale to był brąz. Potem jego sukces powtórzył Edward Jancarz. Następnie było wspomniane przeze mnie srebro Pawła Waloszka, więc znajdowaliśmy się coraz bliżej, ale ciągle brakowało nam mistrza. Na szczęście w końcu się udało.

Jerzy Szczakiel stał się wtedy Pana idolem?

Nie określałbym tego w taki sposób, ale na pewno zastanawiałem się czy później będzie w stanie jeździć tak samo dobrze, jak w Chorzowie. Niestety to nie było takie oczywiste. Krótko po tym finale Szczakiel doznał kontuzji i jego kariera powolutku dobiegała końca. Na pewno zakończył ją przedwcześnie, dlatego nie do końca miał szanse, żeby stać się prawdziwym idolem. Nie ukrywam, że szkoda. Żałuję, że potoczyło się to właśnie w taki sposób, bo on był na tyle nieobliczalnym zawodnikiem, że jeszcze wiele mógł zdziałać.

Zapewne miał Pan okazję poznać Jerzego Szczakiela.

Od kiedy został Mistrzem Świata, bardzo mi na tym zależało i w końcu się udało. Znamy się od wielu lat i kolegujemy. Ostatnio widzieliśmy się podczas Grand Prix we Wrocławiu. Jurek chodził o kuli, ponieważ miał jakieś problemy ze stawem biodrowym. Nie ukrywam, że spotykamy się ze sobą. W przeszłości wielokrotnie bywałem u niego w domu i nagrywałem go do radia.

Kiedy spotkaliście się po raz pierwszy?

Trudne pytanie. Na pewno spotkaliśmy się i rozmawialiśmy na Stadionie Śląskim w 1986 roku, kiedy profesjonalnie zajmowałem się już żużlem i pracowałem jako dziennikarz sportowy. Nagrywałem z nim rozmowę przed finałem Mistrzostw Świata. To było na treningu. Mieliśmy wejście na żywo z naszego stanowiska komentatorskiego i przypominaliśmy finał z 1973 roku. Nie dam sobie jednak ręki uciąć, że to było nasze pierwsze spotkanie. Wydaje mi się, że wcześniej też coś było, ale nie jestem w stanie sobie dokładnie przypomnieć.

Jaki prywatnie jest Jerzy Szczakiel?

Od samego początku był bardzo skromnym człowiekiem. Zawsze znajdował się trochę z boku, ale jednocześnie wykazywał sporą życzliwość. Trudno mi jednak powiedzieć jakim dokładnie był zawodnikiem, ponieważ poznałem go prywatnie dopiero, kiedy zakończył swoją karierę. Znacznie więcej na ten temat mogliby powiedzieć jego koledzy z toru. Ja mam z nim fantastyczny kontakt. Mamy świetne relacje i jesteśmy praktycznie na każde swoje zawołanie. Do dzisiaj spotykamy się przy okazji różnych zawodów. Zdarzało mi się nawet odwozić go do domu. Ogólnie jest bardzo sympatycznym człowiekiem, a momentami bywa kawalarzem. To już jednak nie nadaje się do publikacji (śmiech).

Wielki finał TAURON Speedway Euro Championship 2019 odbędzie się 28 września, na Stadionie Śląskim w Chorzowie. Bilety na to wydarzenie dostępne są od 19 zł na eBilet.pl

Źródło: Informacja prasowa


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

Ostatnie komentarze

Autor komentarza: spoRtowiecTreść komentarza: Jak się bawić to się bawić, drzwi wy***ać okno wstawić. Poniżej lista priorytetów dla obecnych władz miast Chorzów: 1. KS Ruch 2. UKS Ruch 3. Futsal Ruch 4. Handball Ruch . . . 97. Edukacja 98. Seniorzy 99. Biznes 100. Transport Brawo, brawo, brawo 👏🏻 W sumie to miasto można już spisać na straty, bo przy nas Bytom jawi się jako utopia. Panie Michałek, weź daj se Pan już siana co?Data dodania komentarza: 19.12.2025, 16:08Źródło komentarza: Prace związane z wymianą murawy na boisku Kresy skończone, teraz czas na nową halę pneumatyczną!Autor komentarza: W.Treść komentarza: "Tutaj przetrwał duch prawdziwego miejskiego gwaru, podtrzymywany przez lokalną gastronomię. ". Chyba ktoś dawno nie byl na Wolce, ze posze takie bzdury. Jaki gwar? Jaka gastronomia? Sajmon kupiłem tubę chorzowa, ze takie farmazony pisze?Data dodania komentarza: 19.12.2025, 15:57Źródło komentarza: Gorąca atmosfera w ten weekend w Chorzowie! Akcja „HOŁ HOŁ HOŁ – CHO NA WOLKĘ!” rozgrzeje miastoAutor komentarza: DawidTreść komentarza: TODOJUTRA Wolnosci 43, cdntralny punkt miasta. Mozna dojechac od kazdej strony ;)Data dodania komentarza: 19.12.2025, 15:40Źródło komentarza: Gorąca atmosfera w ten weekend w Chorzowie! Akcja „HOŁ HOŁ HOŁ – CHO NA WOLKĘ!” rozgrzeje miastoAutor komentarza: slazakTreść komentarza: Czy ktos wie którędy dojechać?!Data dodania komentarza: 19.12.2025, 14:46Źródło komentarza: Gorąca atmosfera w ten weekend w Chorzowie! Akcja „HOŁ HOŁ HOŁ – CHO NA WOLKĘ!” rozgrzeje miastoAutor komentarza: LoloTreść komentarza: Za godną pracę należy się wynagrodzenie i sprzątanie brudów po wcześniejszej władzyData dodania komentarza: 19.12.2025, 10:59Źródło komentarza: Uchwalono podwyżkę dla prezydenta Chorzowa. “To jest jakaś hipokryzja”Autor komentarza: kaloryferTreść komentarza: Przecież chorzowskiemu celebrycie te pieniądze się należą!Ileż to się trzeba napracować, żeby tak medialnie bywać, pozować i błyszczeć,kłamać i naginać rzeczywistość, że przecież tyle robi dla tego miasta.Te wszystkie imprezy, festyny na których zjawia się max.30 osób ale sukces frekwencyjny niebywały. Ileż to trzeba się nakombinować, żeby siebie i swoja bandę dobrze ustawić. Ileż to wymaga ciężkiej pracy, żeby w tak krótkim czasie doprowadzić Chorzów do takiego stanu- sąsiednie miasta się rozwijają -a Chorzów się zwija -tylko śmieci,syf, piach i kamienie. Ale pamiętajcie, że chorzowskiego celebrytę należy tylko chwalić, podziwiać i SOLIDNIE WYNAGRADZAĆ ,absolutnie nie należy krytykować, bo jest bardzo wrażliwy na krytykę, bo wszyscy wiemy, że niepochlebne komentarze kasuje i usuwa. Ale razem ze swoją bandą jest równocześnie komiczny i żenujący, bo skoro inni nie chwalą to trzeba to robić samemu przez fakowe konta,które przecież tak krytykuje. Poza swoimi koleżankami i kolegami, którzy zawsze wesprą i pochwalą jest stałe grono swoich klakierów ale...... to nie temat dzisiejszego wydarzenia. Tylko Chorzowa żal!!! Michałek won z Chorzowa REFERENDUMData dodania komentarza: 19.12.2025, 10:34Źródło komentarza: Uchwalono podwyżkę dla prezydenta Chorzowa. “To jest jakaś hipokryzja”
Reklama
Reklama
Reklama