Ta historia brzmi jak żywcem wyjęta z monodramu "Mianujom mie Hanka" Teatru Korez, ale wydarzyła się naprawdę. Bo taka jest właśnie opowieść Śląska i Ślązaków z czasów wojennych. Mieszkańcy tych terenów cierpieli często tylko przez to, że tutaj się urodzili. Ludzie pogranicza. Ślązacy i Ślązaczki.
Po zakończeniu II wojny światowej nie wszyscy mieli powody do radości. Tak było m. in. wśród wielu autochtonów Górnego Śląska, którzy, z często niejasnych powodów, trafiali do niedawna jeszcze niemieckich obozów (już pod polskim zarządem). Byli też wywożeni na przymusowe prace, jako tzw. “żywe reparacje”. Czekało to np. osoby, które podpisały volkslistę (nieraz przymusowo) lub dzięki “życzliwemu” donosowi sąsiada. Kryteria takich działań nie były jasne i często były podyktowane względami materialnymi.
Historia jakich wiele
Mateusz Piowczyk urodził się w 1888 roku w Maciejkowicach (dziś dzielnica Chorzowa), na terenie ówczesnego Cesarstwa Niemieckiego. Był najprawdopodobniej (niepewne źródło) najmłodszym dzieckiem wśród co najmniej dziesiątki rodzeństwa. Jego dom rodzinny stał na dzisiejszej ulicy Głównej.

Rodzina Piowczyków, zdjęcie z ok. 1880-1890 r.
W domu się nie przelewało, więc 17-letni Mateusz postanowił wstąpić do armii. Przemierzał morza w łodzi typu U-Boot niemieckiej floty podwodnej. Brał udział w I wojnie światowej jako marynarz w Cesarskiej Marynarce Wojennej (Kaiserliche Marine).
Po zakończeniu służby powrócił w swoje rodzinne strony. Wziął ślub z Krystyną Białas, wdową, której mąż stracił życie w wypadku w Hucie Królewskiej. Wspólnie wychowywali jej syna, Augustyna. Doczekali się także dwóch córek - Erny i Szarloty. Mieszkali w Królewskiej Hucie.

Mateusz Piowczyk (trzeci od lewej na pierwszym planie) z załogą U-Boota.
Augustyn, nazywany “Gustlem”, był traktowany przez ojczyma z troską i miłością. Nie pamiętał swojego pierwszego ojca. Partner i mąż jego matki był dla niego tatą. Także rodzeństwo zawsze było sobie bardzo bliskie.

Państwo Piowczyk z dziećmi - Erną i Augustynem
Wyrzuceni z mieszkania, Mateusz trafia do obozu
II wojna światowa, a także wydarzenia jakie miały miejsce bezpośrednio po niej, były trudne dla rodziny Piowczyków. Doświadczyli krzywd, z jakimi wtedy mierzyła się ogromna liczba śląskich autochtonów.
Dorosły już Augustyn zasilił szeregi armii Wojska Polskiego. Jego siostra Erna, wraz z najbliższą rodziną, jeszcze przed końcem wojny wyjechała w głąb Niemiec. Kolejna z rodzeństwa, Szarlota, z mężem Jerzym i trójką dzieci pozostali w Królewskiej Hucie. Dopiero jako starsza osoba dołączyła do siostry. Ich rodzice mieszkali wówczas w dzisiejszym Chorzowie Starym, blisko popularnego “Krajcoka”.

Augustyn Białas w polskim mundurze wojskowym
Przepadek komfortowego mieszkania, a w zamian pokój w fatalnych warunkach z biegającymi po podłodze myszami - taki los czekał po wojnie Krystynę Piowczyk, Ślązaczkę, matkę polskiego żołnierza. Jej mąż trafił do obozu “Zgoda” w Świętochłowicach, skąd nigdy nie wrócił. Nie dowiemy się już jak zmarł. Wiemy tylko, że stało się to 23 sierpnia 1945 roku. Miał 57 lat.
Komendantem tego miejsca był Salomon Morel. Zapisał się w kartach historii jako zarządca brutalny i mściwy. Mówiło się o tym, że zatłukł więźnia wyłamaną nogą od stołu. O podobnych popełnianych przez niego zbrodniach wspominali nieliczni z ocalałych. Był narodowości żydowskiej. Oskarżony o zbrodnie przeciwko ludzkości, nigdy nie został osądzony. Zmarł jako starzec w Tel Awiwie.
O tym się nie mówiło
Według Ministerstwa Ziem Odzyskanych, w lutym 1947 roku poza krajem znajdowało się 59 350 śląskich autochtonów, w większości w ZSRR. Do dziś nie jest znana dokładna ilość deportowanych. Do domu wróciło, według różnych szacunków, od 30% do 20% z nich.
W Polsce po II wojnie światowej funkcjonowało ponad 200 obozów odosobnienia, pracy i specjalnych, administrowanych przez polski, komunistyczny aparat bezpieczeństwa. Łączną liczbę osób, które tam straciły życie, szacuje się na 60 tys.
Instytut Pamięci Narodowej definiuje termin Tragedia Górnośląska 1945 jako “represje wobec niewinnej ludności cywilnej Górnego Śląska po zakończeniu działań frontowych, podejmowanych głównie ze względów narodowościowych”. Działania te obejmowały grabieże, masowe gwałty i morderstwa, wywóz do przymusowych prac na terenie ZSRR i umieszczanie ludności cywilnej w obozach.
Wydarzenia ze stycznia 1945 roku przez lata były białą plamą historii. Dopiero po 1989 roku temat ten zaczął pojawiać się w przestrzeni publicznej.
- O tym ci w szkole nie powiedzą - podkreślała moja Babcia, wnuczka Mateusza Piowczyka, mojego Prapradziadka.
Nie wiedziałem wtedy, że rozmawiam, z pośrednim, ale jednak, świadkiem historii. Strażniczką prawdy. Tej, która miała zostać wymazana. Dziś mówimy o tym głośno. Kto jeszcze pamięta? Ile osób zabrało do grobu opowieści tamtych czasów? Kogo jeszcze możemy o to zapytać?
Celem powojennych, komunistycznych władz w Polsce było sprawić, aby te zbrodnie zostały zapomniane. Częściowo się to udało. Jakie traumy przeżyli ci ludzie, ich rodziny? Dopiero po wielu, wielu latach, niektórzy zbierali się na odwagę, aby o tym opowiedzieć. Nieraz dopiero na łożu śmierci. Inni w ogóle. Tak bardzo się bali.
Historii nie możemy zmienić. Co więcej, mamy prawo i obowiązek o niej pamiętać. Jaka by ona nie była. A jest trudna i bolesna, lecz prawdziwa.
Uroczyste obchody zakończenia Roku Tragedii Górnośląskiej zaplanowano na środę, 19 listopada 2025 r. Zwieńczy je złożenie kwiatów przed zrewitalizowaną bramą dawnego obozu “Zgoda” w Świętochłowicach.
Źródła: IPN, własne















Napisz komentarz
Komentarze